Świat jako wola i przedstawienie

Nie byłem pewien, czy stosowne będzie zaproszenie jej następnego dnia znowu na spacer. Przez cały dzień byłem w domu, dokładniej rzecz ujmując, w pomieszczeniach na dole, dopóki nagle nie poczułem potrzeby oderwania się za pomocą lektury od myśli o Persjance, które zawładnęły mną na całe przedpołudnie i większość popołudnia, i po dłuższym czasie, z pewnością po tygodniach niezdolności do czytania czegokolwiek, znów byłem w stanie pójść na górę do pokoju z książkami. Urządziłem sobie w najmniejszym z pokoi na górze tak zwany pokój z książkami i tak go wyposażyłem, że nie mogłem w nim faktycznie robić nic innego, jak tylko czytać, studiować książki, pisma, w tym celu wstawiłem do tego pokoju tylko jeden fotel, który stał pod jedynym oknem, twardy, pod każdym względem niewygodny i zupełnie prosty fotel, do lektury najodpowiedniejszy, jak tylko sobie można wyobrazić, i tak siedząc pod oknem w tym drewnianym fotelu, mogłem bez przeszkód zagłębić się, gdy tylko się na to zdecydowałem, w dowolną upragnioną lekturę, tego popołudnia, o ile sobie dobrze przypominam, w wydanie Schopenhauerowskiego Świata jako woli i przedstawienia, które odziedziczyłem z biblioteki mojego dziadka ze strony matki i czytałem zawsze wtedy, gdy od lektury nie oczekiwałem niczego innego, jak tylko przyjemności oczyszczającej mnie pod każdym względem. Świat jako wola i przedstawienie już od najwcześniejszej młodości był dla mnie najważniejszą z wszystkich filozoficznych książek i zawsze mogłem się zdać na jej działanie, mianowicie całkowite odświeżenie umysłu. W żadnej innej książce nie odnalazłem jaśniejszego języka i równie jasnej myśli, żadne dzieło literackie nie podziałało na mnie tak głęboko. Z tą książką zawsze byłem szczęśliwy. Ale rzadko miałem niezbędne dla tej książki naturalne i duchowe usposobienie, a zatem rzadko samą możliwość pobycia z tą wyjątkową książką, która naprawdę zmieniła dzieje świata, bo dla Świata jako woli i przedstawienia, podobnie jak dla niewielu innych książek z najwyższej półki, obowiązuje dewiza: pozwalają się one otworzyć i rozszyfrować tylko człowiekowi w stanie najwyższej gotowości, to jest gotowości i godności przyswajania. Tę możliwość miałem tego popołudnia w najwyższym stopniu. Spotkanie z Persjanką, które bez wątpienia wyratowało mnie nie tylko z dłuższej, ale z pewnością najdłuższej izolacji i rozpaczy ostatnich lat i, w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu, uczyniło znowu znośnym, szczególnie w następstwie podjętego wraz z nią spaceru, który tylko na pierwszy rzut oka nie udał się, ale w rzeczywistości miał dokładnie odwrotne działanie, przyczyniło się ostatecznie do tego, że po tak długim czasie uspokojony i w dobrym samopoczuciu mogłem znowu zasiąść w pokoju z książkami i to od razu ze Światem jako wolą i przedstawieniem. A już na pewno nie wpadłbym na to, że po godzinie albo dłużej spędzonej ze Światem jako wolą i przedstawieniem nagle poczuję potrzebę sięgnięcia do mojego studium przyrodoznawczego, wstałem więc i wyszedłem z pokoju z książkami, i otworzyłem ów pokój, w którym zamknąłem swoje przyrodnicze studium, a zatem wszystkie rozprawy przyrodoznawcze i wszystkie inne związane z nimi rozprawy i książki. Przez tyle miesięcy nie mogłem patrzeć na te rozprawy i rozprawy o rozprawach, i te książki, i książki o książkach, bo byłem w skrajnej rozpaczy. To się teraz skończyło.

Thomas Bernhard, Tak, [W:] Idem, Tak. Wyjadacze, tłum. Monika Muskała, Warszawa 2015, ss. 44-46.

O ile w ogóle w odniesieniu do mnie można mówić o formie życia, prawdopodobnie nie

Zawsze byłem uzależniony od wszystkiego, a ponieważ nagle, a potem stopniowo coraz poważniej i przerażająco wszystko zaczęło się pogarszać, nadejść musiał ten najgorszy z wszystkich ataków choroby. Naturalnie na kogoś, kto mieszka na wsi i do tego mieszka na wsi samotnie, bo mieszkać musi, bo jest tak jak ja zmuszony do takiego koniec końców potwornego życia na wsi wskutek swojej ciężkiej choroby, tego rodzaju straszności działają dotkliwiej niż na kogoś, kto mieszka w mieście, bo ktoś taki jak ja, żyjący pracą duchową na wsi, skoncentrowany jest nieustannie w zupełnie skrajny sposób na tej pracy duchowej, i komuś takiemu jak ja wrażliwość na wszystko inne obciąża głowę, a zatem ducha i duszę, z nieporównanie większą i nieustającą intensywnością. Jakże często żałowałem, że przeprowadziłem się na wieś, trzeba mi było zostać w mieście, bo nie jestem wiejskim człowiekiem, nawet jeśli moi rodzice byli ze wsi, nie jestem wiejski, nawet jeśli wieś jest mi bliska, ponieważ miasto jest mi równie bliskie, co wieś, a miasto lubię o wiele bardziej niż wieś, której niemal zawsze nienawidzę, bo zawsze mnie tylko dręczyła, dręczyła i poniżała, odkąd pamiętam, a podłość i nikczemność na wsi są o wiele większe niż w mieście, podobnie jak prostactwo na wsi jest znacznie większe, wyłącznie bezwstydne, i wieś w przeciwieństwie do miasta jest kompletnie bezduszna. Z dwóch zasadniczych powodów, nie wspominając o stu pomniejszych powodach, przeniosłem się na wieś, po pierwsze lekarz powiedział mi, że ze względu na chorobę płuc mogę przeżyć tylko na wsi, a po drugie skłonny byłem dla dobra studiów, czyli przyrodoznawczej pracy, poświęcić miasto. Ale zapłaciłem bardzo wysoką cenę, zapłaciłem najwyższą cenę. Życie na wsi odbierałem zawsze jako karę, bo wszystko we mnie było ustawione tak, że koniec końców ustawione było przeciwko wsi. Odkąd zamieszkałem na wsi, musiałem sobie powtarzać każdego dnia, że mieszkam na wsi ze względu na przyrodoznawcze studia i swoje płuca, a zatem po prostu ze względu na możliwość egzystowania. Wiejskie życie dla takiego człowieka jak ja jest dużo bardziej przerażającą formą życia, o ile w ogóle w odniesieniu do mnie można mówić o formie życia, prawdopodobnie nie. Ponieważ żyję na wsi, egzystuję, powtarzam sobie każdego dnia, ja żyję, egzystuję, gdybym został w mieście, nie żyłbym, nie egzystował wcale, co prawdopodobnie jest kompletnie niedorzeczną myślą, bo z pewnością obojętne jest, czy żyję, a zatem egzystuję, czy nie, ale kiedy taka myśl się pojawia, musi być pomyślana, domyślana możliwie do końca, tak myślę. Każdego dnia jestem tutaj na wsi bezwzględnie konfrontowany z myślą, że moje poświęcenie jest poświęceniem bezsensownym, gdyż moja egzystencja jest chorobliwa, chora, a moja praca bezcelowa, nieudana. Ale nie mam odwagi, by skończyć z tą myślą i jej podobnymi, a więc i ze sobą. Tej odwagi zawsze mi brakowało. Przez całe życie myślałem o samobójstwie, ale samobójstwa nigdy nie mogłem popełnić. A potem po pojawieniu się Szwajcarów, a przede wszystkim Persjanki, która, nie wiedzieć z jakiego powodu, od pierwszej chwili mnie zafascynowała, z wielu rozstrzygających, prawdopodobnie z setek, tysięcy dla mnie ocalających powodów, które skupiły się w osobie Persjanki w sposób dla mnie widoczny i w dużej mierze z natychmiastowym skutkiem pożyteczny, przywiązałem się zupełnie zwyczajnie i od razu jak zwykle w skrajnie przygnębiający sposób do życia i egzystencji. Zawsze mnie to odstręczało i natychmiast dwa razy bardziej przygnębiało. Ale któregoś dnia, powtarzam wciąż, zrobię to, co któregoś dnia zrobić będę musiał, popełnię samobójstwo, bo moje życie i egzystencja stały się bezcelowe, a kontynuowanie absolutnej bezcelowości, kontynuowanie bez końca, jest bezsensowne.

Thomas Bernhard, Tak, [W:] Idem, Tak. Wyjadacze, tłum. Monika Muskała, Warszawa 2015, ss. 50-52.