Yvonne

Kąpała się i kładła na słońcu. Ja, wzorem mych orientalnych przodków, wolałem cień. Wczesnym popołudniem wracaliśmy do Hermitage’u i do siódmej, ósmej wieczorem nie wychodziliśmy z pokoju. Był tam bardzo szeroki balkon, Yvonne kładła się na pośrodku. Sadowiłem się obok niej w korkowym kasku na głowie – jednej z nielicznych pamiątek po ojcu, do której przywiązany byłem tym więcej, że razem go kupowaliśmy. Było to w sklepie Sport i Klimat, na rogu bulwaru Saint-Germain i ulicy Saint-Dominique. Miałem osiem lat, a mój ojciec wybierał się właśnie do Brazzaville. Co zamierzał tam robić? Nigdy mi nie powiedział.
Schodziłem do hallu po czasopisma. Ze względu na zagraniczną klientelę mieli tu większość tytułów europejskich. Kupowałem wszystkie, jak leci: „Oggi”, „Life”, „Cinémonde”, „Der Stern”, „Confidential”… Pobieżnie przebiegałem wzrokiem wielkie tytuły w dziennikach. Ważne wydarzenia w Algierii, ale także w metropolii i na świecie. Nie chciałem wiedzieć. Czułem ucisk w gardle. Wolałbym, żeby chociaż w ilustrowanych magazynach nie mówiono o tym wszystkim aż tyle. Nie. Nie. Nade wszystko unikać tematów poważnych. Znów ogarniała mnie panika. Żeby się uspokoić, łykałem w barze jedną alexandrę i z plikiem magazynów wchodziłem na górę. Czytaliśmy je, leżąc na łóżku albo na podłodze, naprzeciw otwartych drzwi balkonowych, pośród złocistych plam ostatnich promieni słońca. Córka Lany Turner zasztyletowała kochanka matki. Errol Flynn zmarł na zawał serca i zdążył jeszcze swojej młodej przyjaciółce, która zapytała go, gdzie może strząsnąć popiół z papierosa, wskazać otwarty pysk wypchanego lamparta. Henri Garat umarł jako kloszard. A w wypadku samochodowym koło Suresnes zginął książę Ali Khan. Innych, szczęśliwych wydarzeń już nie pamiętam. Wycinaliśmy parę zdjęć. Przypinaliśmy je na ścianach; nie wyglądało na to, żeby dyrekcja hotelu jakoś specjalnie się tym przejmowała.
Puste popołudnia. Wolno płynące godziny. Yvonne często wkładała czarną, jedwabną podomkę w czerwone grochy, miejscami podartą. Nie zdejmowałem z głowy mojego starego korkowego kasku.
Podłogę zaścielały na wpół podarte czasopisma. Wszędzie poniewierały się butelki z mleczkiem do opalania. W poprzek fotela leżał pies. A na starym adapterze Teppaz puszczaliśmy płyty. Zapominaliśmy zapalić lampy.

Patrick Modiano, Willa “Triste”, tłum. Joanna Polachowska, Kraków 2014.

Śpiące piękności

Wraz ze zbliżaniem się starości również Eguchi w bezsenne noce przypomniał sobie czasem jej słowa, zdarzało się, że liczył na palcach swoje kobiety, ale nie poprzestawał na tych, które chętnie by całował, najczęściej snuł wspomnienia o kobietach, z którymi sypiał. Również dzisiejszej nocy wraz z iluzorycznym zapachem mleka z piersi, przywołanym przez śpiącą dziewczynę, przyszła mu na myśl kochanka dawnych czasów. A może to przypomnienie krwi z sutki dawnej kochanki wywołało zapach, jakiego nie miała ta dziewczyna. Być może igranie z pięknościami nie budzącymi się z głębokiego snu daje właśnie tę smutną pociechę starym mężczyznom, że pogrążają się we wspomnieniach dawnych kobiet, które już nigdy nie wrócą. Eguchi natomiast odczuwa raczej spokój serca napiętnowany jednak smutną nutą. Dotknął jej lekko po to, żeby sprawdzić, czy pierś nie jest mokra: nie przyszła mu szalona myśl do głowy, nie zamierzał przestraszyć dziewczyny, w przeciwnym razie zbudziłaby się rano trochę później niż Eguchi i ze zdumieniem spostrzegłaby sączącą się z piersi krew. Piersi dziewczyny były chyba pięknie zaokrąglone, gdyż przyszło mu na myśl to dziwaczne pytanie: dlaczego wśród wielu rozmaitych stworzeń ziemskich tylko piersi kobiety, przedstawicielki rodzaju ludzkiego, w ciągu długiej historii otrzymały tak piękny kształt? Czyż piękno piersi kobiecej nie mogłoby być powodem opromienienia blaskiem chwały dziejów ludzkości?

To samo można chyba powiedzieć o wargach kobiety. Starzec Eguchi przypomniał sobie kobiety w toalecie, to znów kobiety ścierające makijaż przed snem; były wśród nich i takie, których wargi zupełnie bladły po starciu szminki, i kobiety, które wyglądały potem starzej. Twarz śpiącej obok niego dziewczyny tonęła w miękkim świetle z sufitu i w odblasku otaczającego ze wszystkich stron welwetu, trudno więc było stwierdzić, czy dziewczyna malowała się czy nie, ale na pewno nie skubała brwi. Wargi i zęby lśniły świeżością. Jeszcze nie zaczęła stosować tych sztucznych zabiegów, takich jak na przykład perfumowanie ust, więc Eguchi czuł tylko naturalny zapach oddychającej przez usta młodej dziewczyny.

Yasunari Kawabata, Śpiące piękności, PIW 1987