
Wieczorem pierwsze czytania, w tym moje. Ubieram się w koszulę z lumpeksu za dwa pięćdziesiąt, czarną we wzorki, i ciemnoszafirowe sztruksy z najlepszego sklepu w Ostrowie, idziemy. Przeczytałem wszystkie regularne wiersze z “Samyczyka” (specjalnie dla Wadima) i parę nieregularnych, na koniec Brian po angielsku “Tongue” (czyli “Język” w przekładzie Pawła Merecza), i zrobił to fenomenalnie, całkowicie w moim stylu (czyli z prędkością karabinka maszynowego), sukces był oszałamiający, wnuczka Juliana Przybosia, choć nie umie ani słowa po polsku, przyszła mi pogratulować, poeta Frbežar zaproponował wydanie mojej książki po słoweńsku w jego małym lecz szanowanym wydawnictwie, czułem się jak Olga Tokarczuk na spotkaniu z Olgą Tokarczuk, wreszcie zjawiła się Petra (piegowata blondynka, śliczna) i powiedziała, że ja tak czytam te wiersze, jakby to były dowcipy, ale to tylko zwraca jej uwagę na to wszystko, co się dzieje on the deep level; samo to już starczyłoby, abym pokochał ją miłością wielką, a przecież jeszcze potem mówiła rzeczy tak wspaniałe, że Karol Maliszewski kłania się i wysiada. Petra, moja jedyna nadzieja.
Adam Wiedemann, Rok w Medanie, w: Idem, Odpowiadania, Wrocław 2011, ss. 61-62.
fot. Joanna Dziwak