
Galen obudził się i kilka centymetrów od swojej twarzy zobaczył majtki Jennifer, a jej uda po obu stronach swojej głowy.
– Dzień dobry, kuzynie – usłyszał. – Wiesz, to grzech podglądać. Ale ty robisz to nieustannie. Pomyślałam więc, że pozwolę ci się porządnie napatrzeć.
Niebieski jedwab, inny odcień od wczorajszej niebieskiej bawełny. Bardziej obcisłe. Czuł ciepło. Próbował ją powąchać, ale pachniała tylko mydłem.
Bał się cokolwiek powiedzieć. Nie chciał, żeby to się skończyło.
– Dwudziestodwuletni prawiczek – mówiła. – Bliżej nigdy nie byłeś, co?
– Nie – odparł.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Widać nie jestem zbyt popularny.
– No i maminsynek. Nigdy nie wychodzisz z tego domu.
– Ludzie nie doceniają duchowości.
– Świry nie mogą podupczyć. Możesz sobie teraz zwalić. Możesz sobie zwalić, patrząc na mnie.
Sięgnął więc na dół i zaczął ciągnąć, mocno ściskać, to był przyjemny ból.
– Odwrócę się – powiedziała – żeby popatrzeć.
Stanęła na łóżku, które zakołysało się niczym ocean, i uklękła ponownie, tym razem tyłem. Ściągnęła koc i prześcieradło, żeby odsłonić Galena. On ciągnął mocniej. Takiego widoku nigdy przedtem nie doświadczył. Tył jej ud i pupy, idealne kształty, piękne krągłości, zagłębienie w lekko odstających pośladkach. Rąbek majtek na miękkiej kremowej skórze.
– Możesz odsunąć trochę brzeg majtek? – zapytał. – Chcę zobaczyć.
– Nie – odparła. – Jeszcze nie. Na razie wystarczą ci majtki.
– Jeszcze nie.
– A po co ci to w ogóle potrzebne? Myślałam, że wolisz duchowość.
Członek Galena nigdy nie był taki twardy. Dotykał go wolniej, by wszystko przedłużyć, i zauważył, że Jennifer robi się mokra, jedwab pociemniał na środku.
– Robisz się wilgotna – powiedział.
– No – odparła. – Lubię to. Lubię patrzeć. Teraz chcę widzieć, jak dochodzisz.
Przyspieszył więc ruch ręką i wypchnął biodra do przodu, czując, jak każda część ciała mocno się spina, po czym doszedł, odchylił szyję i zatrząsł się z przyjemności. Kiedy otworzył oczy, zobaczył jej ciemne, mokre majtki nad sobą i zapragnął jej posmakować.
– Proszę. Pokaż mi albo pozwól polizać.
Jennifer stanęła na łóżku, ostrożnie zeszła na podłogę, boso.
– Nie – odparła. – Ale było fajnie. Podobało mi się. Zawsze miło spędzić czas z rodziną.
David Vann, Brud, tłum. Dobromiła Jankowska.