
– Powiedziała jedno kółko po okolicy, więc idźmy powoli – rzekł Alfred. – Chcę się potaplać w rynsztoku.
– Tylko żeby ci się nie nalało do kaloszy. Możesz iść szybciej.
– Będę szedł powoli. Wolniej niż melasa w styczniu. Będę szedł tak powoli, że w ogóle nie zauważysz.
– Przebiegnę całe kółko, a ty nie posuniesz się nawet o cal.
– Zostań. Czy duchy kolorowych też są kolorowe?
– Nie. Duchy są białe. Przypominają dym. Kiedy ktoś umiera, to ulatuje z niego dusza i to jest właśnie duch.
– A czy ja będę duchem?
– Wszystko zależy. Gdybyś kochał kobietę, z którą nie mógłbyś się ożenić, i umarł, to tak. Wracałbyś, żeby ją nawiedzać.
– Dlaczego?
– Bo twój duch nie mógłby zaznać spokoju i chciałbyś jej przypominać, jaki jesteś nieszczęśliwy, że nie mogłeś się z nią ożenić.
– A co to jest duch?
– To samo co dusza.
– A co będzie, jak duch tego nieboszczyka wydostanie się w nocy z parku i wejdzie do naszego pokoju?
– Nie wejdzie. Musi zostać i nawiedzać miejsce zgonu.
– Gdybyśmy przeszli mostem na drugą stronę, mogłabyś sprawdzić, czy już go pochowali.
– Tu by go nie pochowali. Zawieźli go na cmentarz i cisnęli do ziemi.
– Boisz się przejść na drugą stronę i sprawdzić. Widzę, że się boisz, bo wtedy próbujesz wyglądać jak mama.
– Ucieknę i zostawię cię tu w ciemnościach, zdanego na łaskę bezmyślnych kierowców, i wtedy zobaczymy, kto się boi.
– Rzucę się do rynsztoka, zachoruję i umrę, i dopiero będzie ci przykro.
– Nie będzie. Pójdę na twój pogrzeb i powiem „Czy nie wygląda słodko w tej swojej trumnie”, i będę płakać, i wszyscy będą mnie żałować i dawać mi różne rzeczy. Włożę czarną suknię z czarnymi dodatkami i kapelusz z czarną woalką. Czerń jest bardzo twarzowa i dodaje powagi. Potem wypłacą mi odszkodowanie z twojej polisy, wybiorę się w podróż i poznam tajemniczego bruneta.
– A wysypać ci na głowę kubeł robali?
– A chcesz mieć w łóżku pełno surowych ostryg?
– A chcesz, żeby cię zepchnąć z dachu?
– A chcesz, żeby przez twoje okno wsunęła się chyłkiem długa włochata łapa?
– A chcesz, żeby się ziemia pod tobą zapadła?
– Nie boję się, bo to niemożliwe.
– Za rok będę miał dużo kolegów i nie będę musiał się z tobą bawić.
– Nie bądź wredny, Alfred.
– Deszczu, deszczu, idź już precz.
– Myślałam, że lubisz deszcz.
– Sprawdzam, czy potrafię go przepędzić.
– Chodź wrócimy do domu i użyjemy naszych magicznych mocy, żeby przed kolacją wyszło słońce.
– Założę się, że Lily piecze ciasteczka i da mi jedno tak, żeby nikt nie widział.
– Jak ci da, to się podziel.
James Schuyler, Alfred i Ginewra, tłum. Marcin Szuster, Warszawa 2016, ss. 10- 12.