
Nie upłynęło wiele wody, od kiedy Keviniątko, mały obcokrajowiec, wpłynąwszy do doliny łez, odkrył rozkosz w igraszkach z gąbką w porze podwieczornych ablucji. Jako dojrzewający młodzieniec pod wpływem świętej wiary, którą mu na kolanach babki, starej pani Jones, wpojono, stawał się pobożniejszy i w coraz głębsze popadał roztargnienie, jak w chwili, gdy, Bóg jeden to wie, tryskając aktem strzelistym w czterdziestodniowej pokucie i przez dziesięć kwadragen, siadł nagle na talerzu z rosołem na baraninie.
Nie miał po prostu czasu na dziewczęta i na inne takie i często mówił matce swojej najdroższej i drogim siostrom swoim, że matka jego najdroższa i drogie siostry jego całkiem mu wystarczają. Wiemy o nim jeszcze i to, że w wieku lat sześciu zdobył w szkole nagrodę za wypracowanie o dobroci dla ryb słodkowodnych
James Joyce, Hotel Finna, tłum. Jerzy Jarniewicz, Warszawa 2015, s. 7-8.