Defilada godzin błogiego szczęścia

Z każdym dniem coraz mniej cenię sobie intelekt. Każdego dnia coraz wyraźniej widzę, że tylko przekraczając jego granice pisarz zdoła uchwycić strzępki minionych wrażeń, dotknąć czegoś w sobie i w samej materii sztuki. Albowiem to, co intelekt przedstawia nam jako przeszłość – wcale nią nie jest. W rzeczywistości każda godzina naszego życia mijając wciela się – jak to się dzieje z duszami zmarłych w niektórych ludowych podaniach – w jakiś materialny przedmiot, skrywa się w nim i pozostaje uwięziona na zawsze, chyba że na niego natrafimy, rozpoznamy ją w nim i wywołamy – wtedy zostanie oswobodzona. Jednakże wiele chwil naszego życia nigdy nie zmartwychwstaje, nie napotkamy bowiem skrywających je rzeczy ani wrażeń, jako że każdy przedmiot jest dla nas wrażeniem. A bywa to rzecz drobna, zagubiona gdzieś w świecie, niewielkie więc szanse, że przetnie nam drogę! Jest pewien dom na wsi, gdzie spędziłem wiele letnich miesięcy. Myślałem czasem o tamtych letnich dniach, lecz wcale ich w tych myślach nie było. Zdawało się, że zostaną dla mnie martwe już na wieki. Ich zmartwychwstanie, jak każde zresztą zmartwychwstanie, zależało od czystego przypadku. Pewnego śnieżnego wieczora wróciłem przemarznięty do domu i usiadłem z książką pod lampą w moim pokoju. A jako że wciąż nie mogłem się rozgrzać, stara kucharka przyniosła mi filiżankę herbaty, której normalnie nie pijam. Traf sprawił, że podała mi do niej parę grzanek. W chwili, gdy włożyłem do ust kawałek zamoczonej grzanki, która mięknąc rozprowadziła smak herbaty po moim podniebieniu, wezbrał we mnie jakiś niepokój, dobiegł mnie zapach geranium i pomarańczy, poczułem, jakby zalewało mnie światło – i szczęście; zamarłem, bojąc się najdrobniejszym ruchem przerwać to, co się we mnie działo, czego nie pojmowałem, trzymając się smaku rozmoczonego chleba, który zdawał się wytwarzać wszystkie te cuda – aż nagle naruszone zapory pamięci puściły i miesiące spędzane w letnim domu wdarły mi się do głowy, ciągnąc za sobą niekończący się pochód, defiladę godzin błogiego szczęścia.

Marcel Proust, Przedmowa, [W:] Idem, Przeciwko Sainte-Beauve’owi, tłum. Anastazja Dwulit, Kraków 2015, s. 45-47.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *