
Na stole w dużym pokoju ułożono ciało. Było nagie i chłopiec spuścił szybko wzrok; o tym, że było martwe, nie myślał, u nich w domu dotychczas się nie umierało – to nagość przerażała go najbardziej. Trzy nogi stołowe stały w miskach, jedna w doniczce; do naczyń nalano wody, żeby odciąć dostęp mrówkom, które już zaczynały gromadzić się w pokoju: czarne strzępy na jasnej posadzce. Matka uniosła nieco sukienkę i deptała je metodycznie, bez zapału.
– Do słodkiego idą – powiedziała.
Toaletnik zdjął kurtkę, podszedł bliżej. Przez chwilę przyglądał się ciału bez wielkiego zainteresowania, potem zwrócił twarz w kierunku matki, rzekł:
– Ze trzydzieści może.
– Dwadzieścia osiem – odparła tamta czujnie.
Zbliżył się jeszcze, uniósł zmarłej powiekę, w policzek zapukał dwa razy. Odpowiedziały mu dwa okrągłe, szare dźwięki: dwa krążki dymu puszczonego z fajeczki. Nasłuchiwał znudzony.
– Nie ma niczego w środku już – powiedział w końcu, odwrócił się, podszedł do okna, otworzył i przez chwilę spoglądał, porównywał.
Dziewczyna wciąż stała oparta o ścianę, paliła papierosa, zauważyła spojrzenie toaletnika i odwróciła głowę.
– Una – orzekł, zamknął okno i zabrał się do oporządzania ciała.
Oskrobał je nieco zgodnie z kierunkiem włosa.
– Nie dlatego, że trzeba – wytłumaczył od razu – lecz dlatego, że lubię ten dźwięk, po prostu.
Potem wyciągnął złoty nożyk, rozciął skórę na mostku, rozchylił klatkę piersiową i zaczął ją drążyć, rozgarniał coś w środku: wyczuł jeszcze wyraźnie garb ciepłego powietrza, obcą narośl na różanym płacie tłuszczu, pulsującą lekko, a niepotrzebnie już. (Zamknął w dłoni i zdusił. „Proszę spojrzeć – powiedział – jakie to serce małe”). Do obmywania nie przykładał wagi, lubił tylko plądrowanie i czasami, drążąc, zapominał się zupełnie: wtedy ciął krzywo, na oślep. Jeśli gdzieś jeszcze ostało się życie, pulsowanie, bieg krwi skądś dokądś – płoszył wszystko, wymiatał (taki był wówczas porządek ostrych przedmiotów: szlachtowanie).
– No, już koniec prawie – powiedział wreszcie. – Jeszcze tylko gdyby lodu.
– Lodu? – spytała matka, otworzyła okno, zawołała: – Chodź, chodź, ten pan już skończył.
– No, by ją lodem może – odparł tamten, otarł pot chusteczką, na cztery złożył. – Dłużej wytrzyma. Nie ma lodu w domu?
– Już można – zawołała tamta znowu, odwróciła się do mężczyzny, przemyśliwała krótko. – A wie pan, że jest chyba. Coś się znajdzie.
Zrobiła kilka kroków w kierunku drzwi i znów się zatrzymała.
– Ono nie będzie tu długo stało. Goście przecież przyjdą, a nie wypada ich do kuchni…
– No, no – odparł – wiadomo. Trochę tylko tego lodu, żeby do pogrzebu wytrzymało.
Odsunął się od ciała; oglądał z oddali, z rękami na biodrach.
– Dobrze wyszło, nie? – zwrócił się do chłopca. – Co powiesz?
– Lepiej jej.
– Szyje – powiedział toaletnik – lubię szczególnie. Na nich się skupiam. Jeśli się uda zachować szyję w stanie nietkniętym, dobra nasza. Po szyi najłatwiej poznać fuszerkę.
Zbliżyli się do ciała i objaśniał, wskazując.
– Więcej lodu teraz nie mam – powiedziała matka, postawiła na stole wiadro. – Bym wodę grzać musiała, potem studzić, kroić.
– Tyle starczy już – rzekł tamten. – To przecież i tak tylko w brzuch.
Rozchylił znowu klatkę piersiową, otwierała się podług żeber: jak drzwiczki. Napchał lodu, z reklamówki wyciągnął butelkę wódki, włożył do środka, zamknął.
– Niech się chłodzi – powiedział – na wieczór będzie jak znalazł.
Potem zebrał narzędzia, ręce wytarł w spodnie.
– No, czy dobrze wygląda? Istnieje zawsze możliwość wykonania bardziej.
– Ja wiem… – odparła matka. – Nie trza chyba. Taka mi się widzi. Lepiej wygląda jak wtedy, kiedy żyła.
– A ubrać można według swojego gustu już – rzekł i pożegnał się skinieniem głowy. – Rąk – powiedział jeszcze – nie podaję.
– A ty, synek – odezwała się matka do małego – ty cały czas tu? Już zapomniałam.
– Nie ma pośpiechu – odparł chłopiec.
– Nie ma, nie ma, nie? – zagadnął toaletnik. – Nie trzeba się śpieszyć. Dzień jest taki piękny, można się przejść, można gołą kobitkę obejrzeć.
Wyciągnął rękę ku chłopcu i chciał go pogłaskać, ale tamten szybko odskoczył.
Weronika Murek, Uprawa roślin południowych metodą Miczurina, Wołowiec 2015.