Markowskiego deklinacja Bieńczyka

Marek Bieńczyk "Książka twarzy" - okładka

Bieńczyk? Czytałem, recenzowałem, naśladowałem, krytykowałem, chwaliłem Marka Bieńczyka przez ostatnie 15 lat. Przypatrywałem się Bieńczykowi, jak gotuje swoje risotto, jak podnosi pod światło kieliszek pommerola, jak tańczy w sobie tylko znanym rytmie, jak na Manhattanie wpatruje się zahipnotyzowany w czerwoną suknię w barze, jak w Paryżu rozmawia ze swoim winiarzem, jak w Rasinari udaje Ciorana, jak w Warszawie czule obejmuje swoją żonę.

Widzę Bieńczyka, jak się zapada w siebie, jak mu się oczy śmieją za okularami, jak się stara, żeby nie popaść w patos, jak stara się wyśliznąć stereotypom i nudnym ludziom. Grałem z Bieńczykiem w ping-ponga (bez sukcesu), piłkę nożną (z sukcesem), tenisa (bez sukcesu), nie grałem na szczęście w karty, bo oszukuje. Tyle rzeczy z nim robiłem (i na tyle się jeszcze umawiamy), a teraz mam o Bieńczyku coś sensownego pisać, jak dostał Nike, która mu się od lat, temu Flauberowi polskiej literatury, należała? Bieńczyk, niedoczekanie twoje!

Michał Paweł Markowski, 7 przypadków Marka Bieńczyka, “Tygodnik Powszechny” 42/2012, s. 50.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *