Idea jako rozkosz [L’idée comme jouissance]
Powszechna opinia nie lubi mowy intelektualistów. Dlatego też oskarżano go często, że posługuje się intelektualistycznym żargonem. Padał wówczas ofiarą swoistego rasizmu: wykluczano jego język, czyli jego ciało: “nie mówisz tak jak ja, więc cię wykluczam”. Także Michelet (usprawiedliwia go jednak zasięg tematyki) grzmiał przeciwko intelektualistom, skrybom i klerkom, określając ich mianem gorszej płci: to typowe drobnomieszczańskie spojrzenie, które czyni z intelektualisty – właśnie z powodu jego języka – istotę pozbawioną płci, to znaczy pozbawioną męskości: antyintelektualizm okazuje się tym samym manifestacją męskości; intelektualista – jak Genet Sartre’a, chcący być, stający się tym, za kogo uważają – nie ma wówczas innego wyboru, jak tylko zacząć mówić językiem, jaki wkładają mu w usta.
A jednak (to częsta złośliwość społecznego oskarżenia) czym jest dlań idea, jeśli nie rumieńcem rozkoszy? Abstrakcja “wcale nie jest przeciwieństwem zmysłowości” (Mit, 211). Nawet w okresie strukturalistycznym, kiedy podstawowym zadaniem było opisanie tego, co w człowieku pojmowalne umysłowo, zawsze wiązał aktywność intelektualną z rozkoszą: na przykład panorama – widok z wieży Eiffla (TE, 39) – jest dziełem umysłu i źródłem szczęścia: wyzwala ciało w tym samym momencie, w którym łudzi je “zrozumieniem” tego, co znajduje się w polu widzenia.
(s. 115)
Projekt książki o seksualności [Projet d’un livre sur la sexualité]
Do mojego przedziału wchodzi para młodych ludzi; kobieta ma jasne włosy, na twarzy makijaż; nosi duże, czarne okulary, czyta “Paris-Match”; na każdym palcu ma pierścionek, a każdy paznokieć pomalowany na inny kolor; ten na środkowym palcu jest krótszy i ciemnoczerwony – pikantny znak palca masturbującego.
Z tego oczarowania, w jakie wprawia mnie ta para, od której nie mogę oderwać oczu, rodzi się pomysł książki (albo filmu), w której byłyby wyłącznie ślady drugoplanowej seksualności (żadnej pornografii); dałoby się (próbowałoby się) tam uchwycić seksualną “osobowość” każdego ciała, która nie tkwi w jego pięknie ani w “seksownym” wyglądzie, lecz w sposobie, w jaki każda seksualność poddaje się bezpośredniej lekturze; młoda blondynka o pikantnie pomalowanych paznokciach i jej młody mąż (o kształtnych pośladkach i łagodnych oczach) nosili swoją seksualność w butonierce niczym legię honorową (jako że seksualność i szacunek pochodzą z jednej listy) i ta czytelna seksualność (taka, jaką wyczytałby zapewne Michelet) wypełniała cały przedział nieodpartą metonimią bardziej niezawodnie niż szereg pieszczot.
(s. 178)
Roland Barthes, Roland Barthes, tł. Tomasz Swoboda, Gdańsk 2011.