Ufam, że tego, co pan właśnie przeczytał na temat pierwszeństwa, jakie przyznaję obrazom i książkom przed istotami dwunożnymi z krwi i kości, nie potraktuje pan jako erupcji poczucia humoru bądź jako manifestacji cynizmu. Przeciwnie, jest to wyraz głęboko zakorzenionego przekonania, wynikłego zarówno z trudnych, jak i nader przyjemnych doświadczeń. Nie było mi łatwo przybrać postawę sprzeczną z wiekowymi tradycjami – nazwijmy je, nie bez pobłażliwego uśmiechu, humanistycznymi – opartymi na filozofiach i religiach antropocentrycznych. Wedle nich nie do pomyślenia jest, aby realną ludzką istotę o ciele przemijającym traktować z mniejszym zainteresowaniem i szacunkiem niż istotą wymyśloną, ukazywaną (jeśli to panu bardziej odpowiada, możemy użyć określenia: odbitą) w obrazach plastycznych i literackich. Oszczędzę panu szczegółów tej historii i zapraszam do wysłuchania wniosku, do jakiego doszedłem i jaki teraz z podniesionym czołem głoszę. Świat swobodnie poruszających się hultajów, którego pan i ja jesteśmy cząstką, nie obchodzi mnie, nie sprawia mi radości ani cierpień – czyni to natomiast owa mnogość istot ożywionych dzięki wyobraźni, talentom artystów, istot zamieszkujących obrazy, książki i ryciny, które z pieczołowitością i miłością przez lata gromadziłem. Dom, który mam zamiar wznieść w Barranco, a który pan powinien na nowo od początku do końca zaprojektować, ma być przede wszystkim domem dla nich, a dopiero potem dla mnie, dla mojej świeżo poślubionej żony czy dla mojego synka. Nasza – niech nie zabrzmi to jak bluźnierstwo – trójca rodzinna pełni funkcje usługowe wobec tych przedmiotów, co i panu radzę, gdy przeczytawszy już niniejsze uwagi, pochyli się pan nad deską kreślarską, by naprawić to, co pan zepsuł.
Mario Vargas Llosa, Zeszyty don Rigoberta, Kraków 2010, s.18.